wtorek, 17 lipca 2018

Maya z jednorożcem/ Maya with the Unicorn

"Thus annihilation means, in the Buddhist philosophy only a dispersion of matter, in whatever form or semblance of form it may be; for everything that bears a shape was created, and thus must sooner or later perish will change that shape. Therefore, as something temporary, though seeming to be permanent, it is but an illusion, Maya; for eternity has neither beginning nor end, the more or less prolonged duration of some particular form passes, as it were, like an instantaneous flash of lighting."

Helena Blawatsky

Oil painting on MDF board, 90x50 cm





wtorek, 10 lipca 2018

Wycinanie tuszy z duszy


 (I will try to add english translation tomorrow, please be patient, I try to return here)
Śnię czasami, że śni mnie ktoś inny, a może to ja śnię kogoś innego, "ja" leży wtedy w takim śnie porozkładane na wyższe i niższe, na ego i na super ego, na pod i nadświadomości, leży ta część mnie, która nawet nie wiem, czy jest jeszcze mną i w ilu procentach, leży jak na prosektoryjnym stole ( wszak Hypnos to brat Thanatosa). Ten drugi sen mogłabym tak zatytułować: Rozbiór i wykrawanie tuszy z ja.

 Pierwszy był kryształowo słony, płakałam w nim długo kaskadami i był to jeden z najbardziej czystych płaczów w moim życiu. Słuchaliście kiedyś muzyki płynącej z wody? Ten sen był jak gwałtowny, szklisty strumień, zabrał po drodze wszystko i na te parę chwil po przebudzeniu pozwolił mi czuć tylko jego rwący spazmatyczny prąd.
 Zabrał mnie w jedno wspomnienie, to znaczy sfabrykował dla mnie podobne, żebym otworzyła tamto prawdziwe, oczyściła je i mogła zamknąć. Wróciłam w nim do naszego pierwszego mieszkania na Śląsku, do familoka na Bobrku, wtedy jednego z przemysłowych serc Bytomia, z wiecznie czarnym śniegiem i kwaśnym powietrzem, z górniczymi sklepami, w których na półkach stały rzędami chińskie termosy, w piątki z parterowego okna babcia Gizela sprzedawała palonego słonecznika w tytkach, a wiekowe siostry Helga i Truda siały postrach wśród osiedlowych bajtli. To było jednopokojowe mieszkanie z toaletą na półpiętrze zamykaną na klucz, do której chowałam się w czasie nawracających epizodów psychotycznych mamy. W trakcie tych wznowień ( dopóki było co) wyrzucała moje rzeczy: książki ( mitologię celtycką bo "tam były zaklęcia, którymi chciałam ją uśmiercić"), szkolne z historii sztuki- (bo "zawierały moje nagie obrazy, które sobie bezwstydnie robiłam"), kasety ( "śpiewałam tam zaklęciami"). Gdy już nie było co wyrzucać, ojciec się zmył pod pretekstem szukania pracy, a w lodówce było ostatnie jedzenie, wydawało mi się,  że miała lepszy dzień, zrobiłam więc z tego ostatniego jedzenia ostatni obiad i wyszłam do toalety. Gdy wróciłam ostatniego jedzenia już nie było, tak jak i śladu pieniędzy na kolejne. Obiad leżał w śmietniku,  tym razem był trujący. Nie utkwiły mi w głowie te spalone w piecu książki ani muzyka, tylko ten nieszczęsny obiad. A potem o nim zapomniałam. We śnie mama przyjechała do mnie, wszystko było w porządku, zostawiłam ją na moment, a gdy wróciłam, nie było już mojego ogrodu,  ani kwiatów w domu. Wyrwała wszystko. Gdy się obudziłam dalej płakałam, płakaniem tak czystym, jak to tylko możliwe. To był dobry, odtruwający sen.

Drugi był o krojeniu tuszy z duszy.

 Jakby mój duch się rozwarstwił.
 Leżałam gdzieś, zdaje się, że na podłodze, otworzyłam oczy, ale zasnuła je gęsta, bawełniana mgła, chciałam je przetrzeć, jednak nie byłam w stanie się ruszyć, pomyślałam, że mam udar, albo wylew, a może ktoś mi zdrowo przyfasolił w głowę (co z córkami??). Myśli mam równie otulone jak widzenie,  są jak kłębki waty, z ust cieknie mi strużka śliny, zdaje się,  że ta mgła wlała się jakimś cudem w moje ciało. Powoli przedzierają się inne myśli: może to kaftan, albo leki, może nie leżę na podłodze, tylko w szpitalnej sali przykuta do łóżka? Jak długo tutaj tak leżę? Zdaje się, że obudziłam się wciąż dzisiaj, ale zdawać się również może,  że minęło pół roku. Czy miałam jakiś atak? Co z rodziną? Co zrobiłam w trakcie ataku?  Nie mam świadomości, kim teraz jestem, jednocześnie wiem, że to ja, pamiętam rodzinę. Sen zaczyna się rwać, jest jak morze, pojawiają się pierwsze racjonalne mielizny, panikuję, otwieram oczy, poruszam dłonią, sprawdzam datę i godzinę.

 Pierwszej nocy w familoku na Bobrku śniło mi się,  że przez pokój przechodzi krótki orszak pogrzebowy. Czterech górników w galowych mundurach maszeruje przez moje łóżko, niosąc na ramionach otwartą trumnę z nieboszczykiem, wyglancowane wystające z niej trupięgi odbijają pełny księżyc w oknie. W połowie drogi kondukt zatrzymał się, trup siadł i odwrócił się w moją stronę. A potem poszli dalej przez okno w noc.