Lata
roku 81 nie pamiętam, a może inaczej: wyzwalaczem tamtego lata jest
obraz powoju pnącego się po metalowej siatce kurnika i bujność
lubczyku okalającego studnię. A pomiędzy powojem i lubczykiem tkwi
ością w mojej głowie tydzień z życia pewnego wojowniczego
koguta. Gdybym go zgodnie ze sztuką pamięci miała naszkicować to
stałby się nie więcej jak parą małych, wielce świdrujących
oczek, gdybym mu zgodnie z wyżej przytoczoną sztuką miała dać
nową nazwę, stałby się byczkiem Fernando, albo Don
Kichotem, o których wtedy czytała mi mama.
Nie potrafię nadać formy dokładnie tej chwili, w której mnie podziobał, a może tylko solidnie wystraszył. Nie pamiętam, czy pobiegłam do matki, czy się popłakałam, czy może po wszystkim pogroziłam mu przez ogrodzenie malutkim paluszkiem, albo wszem i wobec obwieszczałam, że koguty to stworzenia złowieszcze i są co najmniej tak straszne jak bazyliszki i już nigdy przenigdy na żadnego nie spojrzę. Nie pamiętam.
Nie potrafię nadać formy dokładnie tej chwili, w której mnie podziobał, a może tylko solidnie wystraszył. Nie pamiętam, czy pobiegłam do matki, czy się popłakałam, czy może po wszystkim pogroziłam mu przez ogrodzenie malutkim paluszkiem, albo wszem i wobec obwieszczałam, że koguty to stworzenia złowieszcze i są co najmniej tak straszne jak bazyliszki i już nigdy przenigdy na żadnego nie spojrzę. Nie pamiętam.
Tydzień
później, nad lubczykową studnię, która była jak
jedna z baśni braci Grimm ( czułam, że gdy zajrzę do
środka - a to długa wyprawa - to zobaczę jej duszę, nie
taką jak inne dusze rzeczy jak gitary czy żelazka, ale duszę
w postaci topielicy, diabła wodnego albo błękitnoskórego
trupa ), no więc tydzień później przyszedł do mnie,
nad tę lubczykową duszę dziadek z talerzykiem , na talerzyku
leżało zgrabnie pokrojone mięsko - śniadanko, które smakowało
słodkawo, wilgotnie i nieufnie, chociaż wciąż jak chude
mięsko na śniadanko. Gdy już talerzyk był pusty do
ostatniego włókna, to, co zostało zjedzone zostało również
nazwane (język ukonstytuował wspomnienie ), dostałam kogucie serce
, kogucie serce mojego wojownika, który przez to, że odważył się mnie podziobać, stał się skrawkiem moich tkanek i
mojego dzieciństwa.
Zostało
dokonane
I
don`t remember the `81 summer or otherwise: the trigger of that
summer is an image of a bindweed rambling up a chain-link face of
henhouse and a lushness of lovage surrounding the well. And between
the bindweed and the lovage, there is a week of life of some
pugnacious cock, which got stuck like a fishbone in my head. If, in
accordance with art of the memory, i had to sketched him, he would be
no more than a pair of little, remarkably beady eyes, if, in
accordance with the art quoted above, i had to give him a new name,
he would became a bull called Ferdinand or Don Quichote, about which
my mother read me then.
I
cannot give a shape exactly to this strict moment, when he pecked my
finger, hurted me, or mayhap only scared me solidly. I don`t remember
did i run to mother or i cried or maybe i only wagged my tiny finger
at him , or announced to all concerned , that cocks are sinister
beings and that they are as terrible as basilisks at least, and i
never ever looked at them. I don`t remember.
A
week later, when i was standing over the lovage well, which was like
one of these Grimms` Fairy Tales ( i felt, that when i look inside –
and this would be a long journey – then, i will see well` soul, not
such as other souls of things like guitars or irons, but a soul
manifested as drowned woman, water devil or blue-skin corpse ), so, a
week ago, my grandpa came over this lovage soul , bringing a little
plate . There was a breakfast meat elegantly sliced on, it tasted
odoriferously, oozily and mistrustfully, although still alike a lean
breakfast meat. When a plate was empty to the last filum, this, what
was eaten was also named ( language created memoir ), i had got
cock`s heart, cock`s heart of my warrior, which by the fact, that
dared peck me, became a sliver of my tissues and of my childhood.
It
has been done
"W
pewnym momencie silniki przestały pracować i zaraz na pokład
wyszedł marynarz barczysty jak bokser, w ręku niósł żelazną
kulę, z której się dymiło. Zamachnął się i cisnął ją daleko
za łódź. Po chwili rozległ się wybuch. Marynarze zaczęli
wsiadać do małego pontonu. Wzięli ze sobą kasar i jakiś taki
koszyk, chyba na bieliznę. Wkrótce na powierzchni zjawiły się
pierwsze ryby. Przewracały się do góry brzuchem i płynęły w
śmiertelnych skurczach. Marynarze nabierali je kasarem i kładli do
tego kosza. Na powierzchnię wypływały coraz to nowe ryby, wiele z
nich przypominało barwą różowe i fiołkowe kwiaty albo nawet
dziwaczne kielichy orchidei. Były piękne, ale już umierały. Nie o
to mi przecież chodziło, o niczym takim nie myślałem. Wydawało
mi się, że widzę tam również morskie koniki w ich kościanych
pancerzach, które były już osiodłane i miały się właśnie
wypuścić gdzieś na wędrówkę.
Marynarze postawili mi u stóp
pełen kosz, a bokser zapytał:
- Jest pan zadowolony?
Kiwnąłem głową, ale na kosz nie mogłem nawet patrzeć. Czegoś się bałem, sam nie wiedziałem czego. Pewnie się bałem oczu ryb, jakich nigdy przedtem nie widziałem, pewnie się bałem, żeby któraś z nich nie spojrzała na mnie oczami ludzkimi. A może bałem się tych morskich koników, które mogłyby zarżeć jak prawdziwe konie, zanim je człowiek zdąży zastrzelić albo zabić kulistą bombą."
Ota Pavel, Śmierć pięknych saren
- Jest pan zadowolony?
Kiwnąłem głową, ale na kosz nie mogłem nawet patrzeć. Czegoś się bałem, sam nie wiedziałem czego. Pewnie się bałem oczu ryb, jakich nigdy przedtem nie widziałem, pewnie się bałem, żeby któraś z nich nie spojrzała na mnie oczami ludzkimi. A może bałem się tych morskich koników, które mogłyby zarżeć jak prawdziwe konie, zanim je człowiek zdąży zastrzelić albo zabić kulistą bombą."
Ota Pavel, Śmierć pięknych saren
"At
some point engines stopped working and at the same time a broad-shouldered like a pugilist mariner got on a board, carring an iron
smoky ball. He swung and threw it far behind the boat. There was an
explosion after a while. Mariners went to the little pontoon. They
took a landing net and a laundry basket, I guess. Before long, first
fishes appeared on the surface. They showed their bellies, flowing in
mortal spasmes. Mariners hauled them out using landing net and put
them to this basket. More and more fishes came up, many of them in
their colour reminded pink and violet flowers or even weird orchids
cups. They were beautiful, but they were already dying. It wasn`t what
i wanted , I hadn`t thought about anything like this. Methought,
that i see there also seahorses in their bony armour, which were
already saddled and which were going to begin they journey.
Mariners
put the full basket at my feet , and the pugilist asked:
-
Are you satisfied?
I
nodded my head, but i wasn`t able to look at the basket. I was
afraid of something, and i didn`t know what it was. Probably, I was
afraid of fish eyes, eyes, which i had never seen before, probably i
was afraid of one of them would look at me with human eyes. Or maybe
i was afraid of these seahorses, which would whinny alike real
horses, before a man will shoot them or kill them by ball-shaped
bomb."
Ota
Pavel, The Death of Beautiful Deer
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz