I was afraid of subliminally, intuitively, through the herd instinct. Something had happened, I didn't know what exactly, but my human herd was in a panick mode, and this, what had happened has just effused, it was unfolding tentacles. We put up abatis, I worked in a forest, in a place that looked like a temporary camp, we armed ourselves against the Frightening one that was coming and was rotten, bloodless, unmerciful. It was closer and closer, and we all in the camp just knew, that we had to be afraid. We worked in full uniforms, we were all equally zealous, working like a well-organized colony of ants, but some of us were outside, always alone, always kept at arm's length. They all have been mouldering, they were like the Frightening one, which was coming, like coffin dresses, like obols on cloudy eyes. When I stood close, my fear of them was as strong as my fear of what will be standing in front of the barbed wire one day. I was scared constantly, my dreams were lined with fear, my fear seeped from everyday life to the marrow and it was the fear of a carcass. That's why we kept them at bay, those hermit ones, they were with us, but they were not ours, they were from the Abyss.
I was working with one of them outside the zone, right next to the barbed wire, and with time, my fear got used to this male looking being, he was handsome. I asked him how it's possible that he looked like us and he didn't want to eat me. He said that it's all a matter of the mind's optics and that it only depends on the will, in which direction it develops. I came closer and kissed him before it all started for good, diving into the wormhole of next dream a moment after. And there, in the sleepy antipodes, a great city with vertical corporate temples awaited for me. One of the tallest buildings had a triangular research logo in the name, the sky was clear and very morning, offices were just opening. The scientist was walking to that tall building with a logo, and he had a face of the man I kissed from the previous dream. When I ran up to him, he put a finger to his lips. - I'll explain it all to you later.- He whispered.
Bałam się w tym śnie podskórnie, intuicyjnie, stadnie. Coś się stało, nie wiedziałam dokładnie co, ale stało się, wylało, rozkładało macki. Stawialiśmy zasieki, pracowałam w lesie, w miejscu, które wyglądało jak przejsciowy obóz, zbroiliśmy się przed strasznym, które szło i było zmurszałe, bezkrwiste, nieznające litości, nadchodziło i wszyscy w obozie wiedzieliśmy, że trzeba się bać. Pracowaliśmy w pełnym umundurowaniu, wszyscy równie gorliwi, uwijaliśmy się jak dobrze zorganizowana kolonia mrówek, ale część z nas była spoza, zawsze sama, zawsze trzymana na dystans. Byli nazywani Zmurszałymi, byli jak to, co idzie, jak trumienne sukienki, obole na zmętniałych oczach. Gdy stałam blisko mój lęk przed nimi był równie silny jak strach przed tym, co miało stanąć przed zasiekami. Bałam się notorycznie, moje sny podszywał strach, był jak ze spiżu sączył się z codzienności do szpiku kości i był strachem padliny. Dlatego trzymaliśmy ich na dystans, byli z nami, ale nie byli nasi, byli z Otchłani.
Pracowałam z jednym z nich poza strefą, tuż przy zasiekach, z czasem oswoił mój lęk. Spytalam się jak to jest możliwe, że wygląda jak my, i że nie chce mnie zjeść, był przystojny. Powiedział, że to wszystko to kwestia optyki umysłu i że to, w jakim kierunku to się rozwinie, zależy tylko od naszej woli. Pocałowałam go zanim to wszystko się zaczęło na dobre i wskoczyłam w czasoprzestrzenny tunel snu. A tam, na sennych antypodach czekało na mnie wielkie miasto ze strzelistymi świątyniami korporacji. Na jednym z najwyższych budynków świeciło trójkątne logo z research w nazwie, niebo było czyste i przedpołudniowe, właśnie otwierały się urzędy. Szedł do tego wysokiego budynku z logo, był naukowcem i miał twarz mężczyzny, którego pocałowałam, z poprzedniego snu. Gdy do niego podbiegłam, przyłożył palec do ust. - Później ci to wszystko wytłumaczę. - wyszeptał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz