Nie jestem martwa,
zmarli owszem, pojawiają się w oka mgnieniu,
przemykają ukradkiem lśniąc skórą, promieniem we włosach,
wypluwani w słowach,
czasami mam nudności, sączą się wtedy ze mnie niestrawni,
ale nie, nie przynoszę ci śmierci,
nie musisz się obawiać, że gdy otworzę oczy,
wysypie się ze mnie wprost pod twoje nogi
zakłopotana i niepotrzebna,
dzisiaj rano trochę o niej poczytałam,
kolekcjonuję rysunki martwych wróbli i saren,
przepraszam, niezgrabnie zdążyłam cię poplamić, zabarwiła mi nieco opuszki palców
dzisiaj rano, światło przeciągnęło się leniwie moim ciałem, wyciągnęło ręce, rozsupłało węzły
pączkowały w przyspieszonym tempie jak na poklatkowych ujęciach,
zaprowadziło mnie na skraj łóżka, moje wężowe dłonie
prześlizgiwały się tropiąc niewidzialne myszy w zagłębieniu szyi,
zastygając na chwilę nad obojczykiem, mam ciepłe ciało
teraz poznawane z perspektywy brzucha węża wydaje się delikatniejsze,
piersi są jakby bardziej miękkie,
jestem teraz jego brzuchem,
przesuwam się ponad tym rozgorączkowaniem
uporczywa łuskami głodu,
w miejsca zachłanne i ciepłe,
ślady wiją się serpentynami na mojej skórze, deszczowej i trochę zmęczonej,
o nawykach ameby zamykającej swoją postać pod najlżejszym dotykiem,
stoisz obok,
światło otwiera przestrzeń
uda osuwają się na krawędzie,
sam na sam,
leniwy przytulny poranek nie zapowiada wspólnych spacerów po plaży,
nie przepowiada niczego,
ale jestem tu
żywa tkanką oplecioną siecią neuronów,
reaguję na dotyk, reaguję na światło, reaguję na ciebie
I am not dead,
of course, deads arise in the wink of an eye,
they flesh furtively glistenning my skin, as light beam in my hairs,
disgorged inside words,
sometimes
i retch, they oozing indigestible then,
but well, i don't bring you the death,
no, you don't be afraid of that i open eyes and
it spills out from me straight under your feets
embarrassed and redundant,
today morning i read a bit about mortality and yes, i collect drawings of dead sparrows and deers,
apologises, i've awkwardly managed to stain you,
it coloured my fingertips,
today morning the light stretched idly over my body, straighten out my arms, untangled knots,
they were budding in accelerated tempo like in time-lapse photography,
it led me at the bed's edge,
my anguine palms skated over trailing invisible mice in neck immersion,
congealing above a collarbone for a moment,
i have cordial body, seems to be more delicate,
recognized now from the perspective of snake's belly,
breasts are more soft,
i am now its belly,
moving persistently beyond this fever with scales of hunger,
towards these grasping and warm places,
marks winds serpentines on the skin, pluvial and a bit tired,
with ameba habits closing the figure under the lightest sense of touch,
you stand so close,
the light opens this space
thighs sink to the bed's edge
face to face
lazy cosy morning doesn't predict common walks along the shore,
it doesn't predict anything,
but, i am here
alive tissue woven by neuron's web,
responsive on feels, responsive on sun, responsive on you.